W Łani było naprawdę głośno. W końcu nie zbudowano tej maszyny z myślą o wygodzie – była narzędziem śmierci, czego w swoim czasie dowiedzieli się afgańscy rebelianci.Oczywiście Michaił Kuzniecow o tym wiedział, ale próbując znieść ten hałas i ciągły stukot, zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo przywykł do wygód. Mateczka Rosja była dla niego dobra. Przynajmniej do teraz.

W komunikatorach rozległ się alarm, a światła sygnałowe zalały ładownię szkarłatem.

„Pewnie obrona powietrzna coś namierzyła. Może to nawet ostrzeżenie od myśliwca” – pomyślał Michaił. Już niedaleko. Masywny śmigłowiec przechylił się na lewo i zawrócił na południe, utrzymując się z dala od Zony.

– Otrzymaliśmy rozkaz lądowania w bazie – poinformował Michaiła pilot. – Mówią, że nie mogą nas dzisiaj wpuścić. Ciężkie zakłócenia z powodu anomalii.

Kuzniecow westchnął, spuszczając wzrok na mocno ocenzurowane dokumenty KGB spoczywające na jego kolanach. „Nie mogę już dłużej odkładać przeczytania tego” – pomyślał. „Nie mogę odkładać przypomnienia sobie wszystkiego, co kazano mi zapomnieć”.

***

– Towarzyszu, zostałam powiadomiona, że przeprowadzicie odprawę. W całości – powtórzyła młoda kobieta, ignorując grymas Kuzniecowa. Roztaczała wokół aurę pewności siebie, była bystra, dociekliwa, ciemnooka i wyglądała, jakby spędzała sporo czasu na siłowni. Pewnie miała kolekcję czarnych pasów. Była też straszliwie uparta.

– Zostałam wam przypisana z Zarządu Dziewiątego. Żeby was chronić, muszę wiedzieć, czego oczekiwać. Proszę spojrzeć… – Przewertowała dokumenty i pokazała Michaiłowi kolejny papier z pieczątką. – Jest tu napisane…

– Da. Tak, tak, zrozumiano. – Kuzniecow gestem kazał jej zabrać papiery i wyciągnął papierosa, ignorując grymas obrzydzenia na twarzy kobiety. – Olga, prawda?

– Tak jest. Olga Lebiedew. Będę was chronić, gdy wy będziecie wykonywać swoje obowiązki w Czarnobylu, towarzyszu.

– W Zonie.

– Słucham?

– Tutaj nazywamy to Zoną. – Kuzniecow podszedł do okna. Pokój, w którym się znajdowali, był położny dosyć wysoko, więc w oddali mógł dostrzec strzeliste maszty wyłączonych z użytku radarów Oka Moskwy. Zbliżała się noc i wkrótce nie pójdą już nigdzie. Odwrócił się do kobiety. – Niech będzie. Co wiecie? – Gestem wskazał widok za oknem, wydychając chmurę trującego dymu.

Olga wyprostowała się nieco, jak gdyby stała przed nauczycielem, i odpowiedziała:

– To, co wiedzą wszyscy. 26 kwietna 1986 roku doszło do wypadku w reaktorze numer cztery w czarnobylskiej elektrowni jądrowej w pobliżu miasta Prypeć na północy Ukraińskiej SRR – zaczęła cytować dokumenty, które prawdopodobnie znała na pamięć, a potem dostrzegła kwaśne spojrzenie Michaiła i zakończyła pokornie. – Najgorsza katastrofa jądrowa w historii. Ewakuowano wszystkich, włączając całą populację Prypeci, a reaktor został zalany wieloma tonami betonu.

– I?

Wzruszyła ramionami.

– I nic. Wojsko odcięło cały obszar w promieniu trzydziestu kilometrów.

– I wszyscy żyli długo i szczęśliwie? – Kuzniecow uśmiechnął się, siadając przy stole. Ze stosu folderów, każdy z nich oznaczony był stylizowaną literą delta z alfabetu greckiego, wyciągnął ten, który zabrał ze sobą i pchnął go po blacie w stronę Olgi.

– Nie wydaje mi się – przyznała. – W czasie mojego przydziału w…

– Obszary są utajnione – wymamrotał Kuzniecow, po czym pozwolił jej kontynuować.

– Tak jest, towarzyszu. Słyszałam historie. O ukrytych podziemnych laboratoriach w Zonie, zdeformowanych zwierzętach i, cóż… mutantach jak z książek. Ale prawdziwych. Nieudane eksperymenty… koledzy mówili, że to magia.

Kuzniecow roześmiał się w głos.

– To młode pokolenie z ich historyjkami i komputerami. – Zapalił kolejnego papierosa. – To nie magia. Nazywamy je anomaliami. Zlokalizowane oddziaływania, często powiązane z pojedynczym obiektem zwanym „artefaktem”.

– Ale co one robią?

– Naginają prawa fizyki. – Kuzniecow postukał palcem w zamknięty folder. – Czasem całkiem je ignorują. Niektóre pozwalają widzieć w ciemności, inne leczą rozciętą skórę, jeszcze inne absorbują promieniowanie. Anomalie to po prostu śmiertelne pułapki, które odwracają działanie grawitacji, tworzą burze z piorunami albo teleportują cię prosto w ścianę… – zrobił pauzę, widząc jej uśmiech. – Niech będzie, to brzmi jak magia.

– Brzmi jak coś… wartościowego – zauważyła, otwierając folder i wertując mocno ocenzurowane dokumenty, dopóki nie trafiła na zdjęcia.

– Pojedynczy artefakt, jeśli zdołasz wynieść go z Zony, ustawi cię na całe życie - przyznał Michaił. Wstał i okrążył stół, trzymając rękę z papierosem z daleka od Olgi. – Mimo ciężkiej pracy naukowców dwadzieścia lat później dalej nikt nie jest w stanie zrozumieć przyczyn katastrofy, powstawania anomalii i artefaktów. Skończyła się kasa, zmieniło państwo i pierwsi cywile zdołali dostać się do Zony.

– Albo zostali wpuszczeni – zauważyła Olga.

– Da. Ci szperacze, jak sami siebie nazywają, i to z dumą, dostają się do środka i zazwyczaj umierają. Niektórzy jednak wynoszą artefakty albo próbki, które na czarnym rynku warte są niezłą sumkę. Zostaw sprawę na dziesięć lat i nagle w Zonie pojawiają się frakcje, nawet małe wioski.

– Dobra, łapię. Szmuglowanie trwa w najlepsze, ci odważni i głupi przychodzą, umierają albo się bogacą…

– W większości przypadków to pierwsze – wciął się Kuzniecow. – Weterani, naukowcy i ci, którzy zarabiają na dostarczaniu żywności, zaopatrzenia i schronienia. Optymiści i desperaci. Oczywiście przez ostatnie trzydzieści lat wokół Zony zaczęły pojawiać się nowe legendy, które tylko zwiększyły ich zainteresowanie.

– Tak? – Olga odwróciła się od okna.

Stary oficer KGB podniósł zdjęcie i odwrócił je w stronę kobiety tak, żeby widziała je ze swojego miejsca. Zdjęcie przedstawiało sarkofag – miejsce, w którym niegdyś znajdował się reaktor jądrowy numer cztery, teraz pogrzebany pod półkolistą betonową konstrukcją.

– Krążą pewne… opowieści – zaczął Michaił, wytężając pamięć. Spojrzał przelotnie na Olgę, zaciągnął się papierosem i kontynuował. – Podobno jeszcze nikt nie dotarł do sarkofagu. Obszar jest pełen anomalii, zmutowanych zwierząt i roślin, a poza tym jest, oczywiście, mocno napromieniowany. Mimo to, niektórzy szperacza twierdzą, że prawdziwy skarb, prawdziwa tajemnica Zony spoczywa ukryta gdzieś w tym grobowcu. Najpotężniejszy artefakt – jego właściwości zmieniają się w zależności od tego, kto opowiada.

Olga uśmiechnęła się.

– Żołnierze zawsze wymyślają historie. Dzięki temu służba szybciej mija.

– Prawda – przytaknął Kuzniecow, odwzajemniając uśmiech. – Ale w zarodku każdej opowieści zawsze jest ziarno prawdy. W 2017 roku z Zony uciekł naukowiec wojskowy. Grupa szperaczy pomogła mu się wydostać, a w zamian on opowiedział im o najpotężniejszym artefakcie, czymś nazwanym arcyartefaktem. Mówił, że istniała naprawdę. Istnieje naprawdę. Artefakt tak potężny, że może spełnić każde życzenie.

Olga zaśmiała się, po czym zdała sobie sprawę, że to nie żart i zadała pytanie:

– Dosłownie, czy dlatego, że po sprzedaniu go byłbyś bogaty jak oligarcha?

– Czy to ważne? – odparł Kuzniecow. Lebiedew pokręciła głową. Nieważne. Mężczyzna kontynuował – To nie wszystko. Zbiegły naukowiec oprócz informacji przekazał też ostrzeżenie. Arcyartefakt jest wysoce niestabilny, a emisje…

– Emisje?

– Tak… od czasu do czasu, zazwyczaj w najgorszym możliwym momencie, rzekomo wygasły reaktor generuje potężną falę promieniowania. Pod ziemią jesteś bezpieczna, na powierzchni jesteś martwa albo gorzej. Szperacze potrafią rozpoznać ich oznaki i zazwyczaj kryją się, kiedy zaczynają się emisje.

– To nie ma sensu. Promieniowanie tak nie działa! – zaprzeczyła Lebiedew.

– W Zonie wiele rzeczy nie ma sensu. To zupełnie odmienny świat, miejsce, w które sprowadzamy nasze narzędzia i naukę, gdzie próbujemy zmierzyć i poznać nieznane, desperacko wejrzeć w coś zupełnie niezrozumiałego. – Kuzniecow przyłapał się na wpatrywaniu się w przestrzeń.

– A więc… co my tu robimy? – zapytała cicho Olga. Kuzniecow zapalił kolejnego papierosa i zgniótł puste opakowanie, dorzucając je do sterty innych pudełek leżących na biurku.

– Mamy pewność, że w ciągu kolejnych dni, tygodni albo nawet miesięcy. – Wzruszył ramionami, kiedy zdał sobie sprawę, jak bardzo jest nieprecyzyjny – Arcyartefakt czy cokolwiek spoczywa w sarkofagu zdestabilizuje się, doprowadzając do emisji promieniowania na skalę wielokrotnie większą niż cokolwiek, co widzieliśmy do tej pory. A my… – wskazał papierosem na Olgę, a potem na siebie, sypiąc popiołem na podłogę – …jesteśmy tu, żeby to powstrzymać.

Autor: Janek Sielicki